niedziela, 20 maja 2018

Rzecz o sztuce

Dawno, dawno temu, kiedy byłam małą dziewczynką i chodziłam do szkoły uwielbiałam wycieczki szkolne, ale jednego w nich nienawidziłam. Mianowicie zwiedzania muzeów. Nie znosiłam ich jak chyba wszyscy moi kompani klasowi. Pewnie jak większość z Was. Nie cierpiałam tych za wielkich filcowych kapci, którymi trzeba była froterować muzealne parkiety. W muzeach zawsze trzeba było zachowywać się cicho, słuchać przewodnika i udawać, że interesują nas dzieła tam wystawiane. Jedyne dzieło jakie zrobiło na mnie wrażenie to była Panorama Racławicka we Wrocławiu. Miałam wtedy 14-15 lat, w każdym razie w 8 klasie podstawówki. To faktycznie było przeżycie, kiedy wchodziło się po tych schodach i ukazywało się najpierw niebo, potem czubki drzew - człowiek myślał, że nagle znalazł się zupełnie gdzie indziej. I wiecie co ? Po wielu latach, 3 lata temu byli u nas nasi przyjaciele z Łodzi i poszliśmy z nimi do tej samej rotundy obejrzeć dzieło Kossaka i Styki i obraz zrobił na mnie dokładnie to samo wrażenie jak przed laty, albo i jeszcze większe.


Traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa sprawiły, że przez lata omijałam muzea szerokim łukiem.
Zaczęło się zmieniać jakieś 8 lat temu,kiedy pojechaliśmy do Rzymu z rodzicami jednymi i drugimi. Żeby jak najwięcej im pokazać kupiłam bilety do Muzeów Watykańskich oraz karty miejskie uprawniające do zwiedzenie Koloseum i kilku innych muzeów. Wtedy nastąpił we mnie jakiś przełom. Czułam się dobrze w muzeach, choć nie wszystko przypadało mi do gustu. W sumie czułam nawet lekki niedosyt, ale jak wspominałam nie byłam sama i musiałam się dostosować do reszty uczestników wycieczki. A rzeźba Michała Anioła "Pieta" znajdująca się w Bazylice Św. Piotra zwaliła mnie z nóg.
Od tego czasu zaczęłam nieśmiało wstępować do różnych muzeów czy galerii.

Inna ciekawostka. W domu rodzinnym moi rodzice mieli książkę o sztuce. Dokładnie nie pamiętam, ale było tam opisanych wiele dzieł. Moim ulubionym obrazem w całej książce była "Płonąca żyrafa". Do dziś nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego właśnie ten obraz. Wtedy ktoś taki jak Salvador Dali był dla mnie osobą kompletnie nieznaną. Później już w dorosłym życiu nazwisko to pojawiało się częściej lub rzadziej w moim otoczeniu, ale jakoś nigdy nie zwracałam na niego większej uwagi.  Do roku 2011, kiedy podczas pobytu na południu Hiszpanii w miejscowości Pubol zwiedzaliśmy dom jego żony - Gali Dali.
Wtedy to poczułam. Poczułam całą sobą, że to mój ulubiony artysta, a surrealizm przemawia do mnie bardziej niż realizm, impresjonizm, czy temu podobne gatunki malarstwa. Przeczytałam jego życiorys oraz dzienniki i próbowałam zrozumieć i poczuć jego geniusz.
A potem był Paryż i prawie cały dzień spędzony w Luwrze. Miejscu, gdzie moje zmysły się wyostrzyły i zaczęłam czuć sztukę. I co z tego, że Mona Lisa przereklamowana i na dodatek za szybą, ale świadomość, że stworzył ja sam Mistrz Leonardo powodowała przyśpieszone bicie serca.
 I jak poprzednio w Rzymie - już wiedziałam - nie wszystko musi mi się podobać. Nikt nie każe mi oglądać i się zachwycać. Robię to sama, z własnej woli i sama decyduję kogo lubię a kogo nie, co robi na mnie wrażenie, a co omijam szerokim łukiem. Wtedy w Paryżu dzień czy dwa po Luwrze udaliśmy się jeszcze na Montmartre, gdzie wśród zagubionych uliczek znajduje się muzeum Salvadora Dali i gdzie bilety kosztowały prawie tyle co do Luwru, a powierzchnie była setki razy mniejsza nie miałam oporów, żeby tam wejść i chłonąć twórczość kolejnego geniusza.


A potem poznałam Roberta. A może wcześniej ? Ale mniej więcej. Robert jest przyjacielem mojego Męża i jest artystą malarzem. Skończył architekturę, wiele lat pracował w zawodzie, w korporacji, ale całe życie był artystą. I pewnego pięknego dnia rzucił architekturę dla swojego hobby - tworzenia sztuki. Od tego czasu moje spojrzenie na sztukę nabrało nowego wymiaru. Lubię twórczość Roberta, choć nie powala mnie - są obrazy, które lubię bardziej i takie co kompletnie do mnie nie przemawiają, ale uwielbiam rozmowy z nim na temat sztuki, o tym co mi się podoba i dlaczego, a co nie. I wiecie co mnie podbudowuje ? Że wcale nie jestem taka głupia w tym temacie. Potrafię dyskutować z artystą i nawet bronić swojego puntu widzenia. Ale dzięki niemu poszerzyły się moje horyzonty, poznaję nowych artystów, czuję nowe wyzwania, otwieram się na nowości. Chadzam do galerii, bywam czasem na wernisażach, a w tym roku zorganizowaliśmy z Mężem (głównie to jego zasługa) Robertowi wystawę i wernisaż i naprawdę było to fantastyczne wydarzenie. Zresztą galerię jego obrazów mamy teraz u siebie w domu ;) Jest to razem kilka obrazów na przechowaniu, ale zawsze :)

Właśnie wróciliśmy z Hiszpanii i tam przeżyłam dwa naprawdę spektakularne spotkania ze sztuką. Pierwsze w Bilbao - Muzeum Sztuki Współczesnej Guggenheima - instalacje, które do mnie przemawiały, np. ta: 

albo takie kompletnie nie dla mnie.
Fajne jest to, że oglądając nie które obrazy nie musiałam się zastanawiać, kto je namalował, bo dla mnie to oczywiste :) Rothko, Dali, Picasso czy Miro.
Drugie to Madryt - Centrum Sztuki Królowej Zofii - miejsce, gdzie znajduje się jedno z najsłynniejszych dzieł Picassa - Guerenika.
I znów to samo - wchodzę do jednej sali i widzę/czuję po obraz to jest Picasso, to Dali i to Miro. Opisy przy obrazach tylko utwierdzają mnie w tym co ... wiem. Po prostu wiem !
Z biegiem lat człowiek się zmienia, ja otworzyłam się na sztukę. Oczywiście są obrazy, które kompletnie nic mi nie mówią, jak np. ten
kilka białych pasków. Nie, to nie dla mnie. Ale umiem to wyrazić słowami, czasami umiem uzasadnić co w danym dziele mi nie pasuje, a czasami jest nie bo nie. Czasem są rzeczy, które na pierwszy rzut oka mnie odstraszają, by zbiegiem czasu zmienić się w  "moje ulubione".
Czasem zastanawiam się, czy te lata szkolne, gdzie nienawidziłam odwiedzin w muzeach miały na mnie jakiś wpływ, czy gdzieś coś zostało w głowie ? Nie wiem, pewnie tak. Cieszę się jednak z tego, że odnalazłam w sobie tę wrażliwość, która pozwala mi cieszyć się sztuką.



4 komentarze:

  1. to samo co Ty z obrazami to ja mam z fotografią :) też teraz chodzimy ciągle na jakieś wystawy i wernisaże i też mam swoje ulubione tematycznie fotografie a inne do mnie nie przemawiają. A muzea nadal omijamy. Watykańskie zrobiły owszem wrażenie i ogólnie rzymskie ale np. na takiej Krecie to ubogo i jakoś tak mam wrażenie, że skorupy wykopane z ziemi w takich szczątkach, że wyobraźnia moja ich nie potrafi zrekonstruować to już mnie nie ruszają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skorupy też mnie nie ruszają, jakieś muzea wykopaliskowe, czy zwiedzanie czyichś domostw też nie przemawia do mnie. Wolę malarstwo i rzeźbę, choć fotografią też nie pogardzę :)

      Usuń
    2. rzeźba owszem ale tylko włoska. Jakoś jednak oni mają się czym pochwalić i to mają tego ogrom. Ale malarstwo to już nie moje klimaty zupełnie :)

      Usuń
    3. Też kiedyś tak mówiłam ;)

      Usuń