poniedziałek, 31 grudnia 2018

I tak kończy się 2018 ...

Co to był za rok. Chyba dawno tak optymistycznie nie podchodziłam do podsumowań jak w tym roku ;)
Po pierwsze i najważniejsze prawie cały rok 2018 upłynął mi dokładnie w takim tempie w jakim chciałam. Nie narzekałam, że na coś brakuje mi czasu, jeśli coś zaplanowałam a nie zrobiłam, to było spowodowane tylko moim brakiem chęci (czyt: lenistwem), a nie tym, że czasu mi brakło. A czemu piszę, że prawie cały rok ? Bo tylko grudzień zaburzył mi ten ład i porządek - wyskoczył wyjazd i wkręcenie w serial, a kilka rzeczy zostało odłożonych na bok.
Ale co się odwlecze... :)
Nowy Rok 2018 rozpoczął się cudownie, w towarzystwie kilkunastu kompletnie nieznanych mi osób z różnych stron świata, a jednak bawiliśmy się wspaniale i z kilkoma osobami mam do tej pory kontakt.
Początek roku był trochę ciężki, bo po 14 latach na etacie, 14 latach wstawania o 5.20, pracy od 7 do 15, i jako takiego życia w ciągłym schemacie, nagle wszystko się zmieniło. Nikt nie stał nade mną, że muszę wstać, że muszę coś zrobić. W nowej rzeczywistości stałam się panią siebie i tylko ode mnie zależało jak sobie zaplanuję pracę i życie. I nie było to łatwe, choć dzisiaj, po roku mogę powiedzieć, że odejście z pracy było jedna z najlepszych decyzji jakie podjęłam.
Szczerze mówiąc czułam jeszcze przez kilka tygodni żal, że jednak nikt o mnie nie powalczył, że za słabo mnie namawiali żebym została, że tak szybko się poddali. Odcięłam się zupełnie od wszystkich z byłej pracy, ale było mi to potrzebne. Gdy wszystko zaczęłam od nowa układać, znalazło się miejsce dla znajomych, dla których ważna byłam/jestem ja jako ja, a nie jako koleżanka na stanowisku, z którą trzeba dobrze żyć. Przekonałam się, że tych osób nie było zbyt dużo, ale za to do tej pory mam z nimi kontakt. Tak swoją drogą - wciąż wiele osób żałuje, że odeszłam, mój następca wytrzymał na stanowisku 3 miesiące, kolejny obecnie szuka innej pracy ;)
Własna działalność okazała się strzałem w 10. Na pracę poświęcam 4-6 godzin dziennie i tylko ode mnie zależy w jakich porach dnia - czasem od rana, czasem trochę później, a czasem nie mam weny i dopiero wieczorami siadam do pracy. A pracować mogę tak naprawdę z każdego miejsca na ziemi, wystarczy WiFi.
Podróżowo ten rok również należy do udanych. Rozpoczęliśmy go w Wietnamie, w kwietniu był wypad do Włoch do Livigno na narty (niestety dla mnie nieszczęśliwy), potem majówka w Hiszpanii i wielka miłość jaką zapałałam do Madrytu. Dalej Kampania z Neapolem i w wyprawa do Panamy. Na zakończenie all inclusive na Wyspach Zielonego Przylądka. Tak więc w jednym roku Azja, Europa, obie Ameryki (byłam po obu stronach Kanału Panamskiego, który oddziela Amerykę Północną od Południowej - czyli obie Ameryki ;)) i na koniec Afryka :)))
Pod koniec stycznia zostałam po raz drugi ciocią, a przed wczoraj Księżniczka zaczęła sama chodzić :) Dzięki temu, że siostra ze szwagrem mieszkają 50 metrów od nas mamy z dzieciakami świetny kontakt i dużo czasu z nimi spędzamy. Młody sam do nas przychodzi, taki z niego duży chłopak.
W tym roku poczyniliśmy jeszcze jedną inwestycję - kupiliśmy kolejne mieszkanie na wynajem, myślę, że od marca będzie można wynająć.
Były też momenty niezbyt fajne - ukradli nam samochód, który co prawda zaraz się znalazł, ale jeszcze do tej pory nam go nie oddali i Mąż jeździ zastępczym. Auto zostało poniszczone w środku i ciągle trwają przepychanki między firmą a ubezpieczycielem co naprawiać a co wymieniać. W końcu wymienili wszystko i pod koniec tego tygodnia ma być do odbioru.
Drugim niefajnym momentem w tym roku był mój wypadek, a raczej upadek na nartach, rozwalenie kolana i artroskopia. Na szczęście nie okazało się tak niebezpieczne jak wyglądało i po długiej rehabilitacji wróciłam do zdrowia. Choć muszę się przyznać, że jestem oporną pacjentką i za mało stosowałam się do poleceń rehabilitantów, za mało ćwiczyłam i prawdę mówiąc jeszcze do końca sprawna nie jestem, a na ostatnim wyjeździe podczas gry w tenisa przeciążyłam kolano i boli...
Przez to kolano zaniedbałam swoją kondycję fizyczną, nad którą od stycznia do marca pracowałam intensywnie i nie dość, że kondycję straciłam, to jeszcze kilka nadprogramowych kilogramów się pojawiło.
W kończącym się roku udało mi się wrócić to nauki angielskiego i zrealizować kurs, który sobie zaplanowałam, zaczęłam naukę hiszpańskiego i do operacji kontynuowałam włoski. Nie będzie ze mnie poligloty, ale przynajmniej jadąc w świat mogę się jakoś z ludźmi porozumiewać :)
Taki szalony był dla mnie ten rok :)
O planach na następny - niebawem :)
A na razie życzę cudownej zabawy czy w domowych pieleszach czy w wielkim balu  i fajnego 2019 Roku :)
My bawimy się u mojej siostry - w planie planszówki i krewetki ;)

czwartek, 13 grudnia 2018

Komu w drogę ...

Znowu wyruszamy w podróż. Tym razem na tydzień na totalnego all'a i last'a. Wczoraj wyjazd zakupiony, jutro 5 rano wylot. A ja jeszcze NIC nie spakowałam, ani jednej rzeczy. Długa noc przed nami ...

czwartek, 15 listopada 2018

Jet lag i inne powody

Wróciłam z dalekiej podróży. Panama. Spotkanie dwóch Ameryk.
Wczoraj miałam napisać pierwszego z serii posta na bloga podróżowego, ale nie dało się.
Po pierwsze Jet lag mnie dopadł (w Panamie przez pierwsze trzy dni też miałam - budziłam się o 4.00 i zero spania) i chodzę nieprzytomna, bo o 8.00 muszę być na nogach a w Panamie to środek nocy. A znowu wieczorem zasnąć nie mogę ...
Po drugie mój siostrzeniec tak się stęsknił, że chce spędzać ze mną cały czas.
Po trzecie, po 17 dniach urlopu trzeba poskładać w firmach wszystko do kupy ;)
Ale ogarnęłam się już na tyle, że w tym tygodniu na pewno coś napiszę ;)
No chyba, że nie będzie mi się chciało ;)

środa, 17 października 2018

Październik miesiącem ...

W szkole zawsze było, że październik miesiącem oszczędzania, ale dla mnie w tym roku październik miesiącem jednego wielkiego szaleństwa.
Zaczęło się niewinnie pod koniec września, bo moja siostra obchodziła 40-stkę, potem duża impreza u nas dla znajomych - pożegnanie lata z pieczeniem ziemniaka. Potem znowu moja mama miała 70 urodziny, a że obecnie mieszka daleko od nas - ponad 500 km, to postanowiliśmy zrobić jej niespodziankę i pojechaliśmy na weekend całą paką: tato, ja z mężem i siostra z mężem i dzieciakami. Oczywiście poza tatą nocowaliśmy w hotelu, bo tam nie ma warunków na tyle ludzi, a i ciotka dawała się we znaki.
Wróciliśmy ze wschodu Polski, a już trzeba było się szykować na kolejne urodziny. - siostrzeniec kończył 4 lata, a że stworzenie rozumne i kojarzy kiedy jest jego święto, więc jedna impreza z większą ilością gości była w niedzielę, a druga wczoraj.
Jeszcze po drodze byliśmy na święcie karpia w Dolinie Baryczy, gdzie degustacja ryb okazała się być połączona z dużą imprezą z tańcami.
No a dodatkowo codzienna rehabilitacja.
Z innych tematów ? Tato sprzedał samochód, więc ogarnąć to musiałam, kupiliśmy kolejną nieruchomość inwestycyjną i trzeba było kredyt załatwiać, a z tym roboty na maxa, no i jeszcze wyjazd.
Za 9 dni wyjeżdżamy, tym razem na blisko 17 dni, a naszym celem Ameryka środkowa, ale na ten temat jeszcze będzie. Ten temat jeszcze słabo ogarnięty, bo prawie żadnych przygotowań jeszcze nie czyniłam (poza stwierdzeniem faktu, że przewodnik po tym kraju w Polsce jest praktycznie nieosiągalny, o przewodniku w języku polskim nie wspominając), bo przed wyjazdem muszę ogarnąć firmy.
Więc jak widzicie dla mnie październik jest miesiącem szybkiego tempa.
Jednie na Instagramie mam #miesiączinstagramem, więc codziennie coś wrzucam ;)

środa, 10 października 2018

Krótko o filmie "Kler"

To nie będzie żadna recenzja.
Wczoraj obejrzeliśmy "Kler" Wojtka Smarzowskiego.
Jest to film z gatunku "każdy musi zobaczyć". Film mocny, z wyrazistymi postaciami, smutny,  prawdziwy. Bez domysłów, bez niedopowiedzeń, esencja.
Fantastyczne kreacje aktorskie.
Tyle ode mnie.

Czytałam recenzje filmu, ale też czytałam kilka historii - księży, byłych księży, niedoszłych księży. Z ich słów wynika, że ten obraz nie jest przekłamany, wyolbrzymiony czy przesadzony.
Sama już trochę lat na tym świecie żyję, nie jedna słyszałam, nie jedno widziałam, bywałam bliżej kościoła, teraz jestem bardzo daleko, a właściwie nie mam z nim nic wspólnego. Znałam wielu księży - i takich z powołania, i takich co są w kościele dla kasy. I to nie małej kasy. Coś w tym jest, bo już moje prababcia mawiała, że "kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie".
Tylko gdzie w tym wszystkim jest Bóg ?

Kilka cytatów z filmu głęboko zapada w głowę, ale mnie szczególnie poruszył jeden: "Niby Kościół to wspólnota a jak przychodzi co do czego, to nie ma do kogo gęby otworzyć".

Film polecam !

wtorek, 25 września 2018

Urodziny

Moja mała siostrzyczka skończyła dziś 40 lat !!!
Przecież to nie możliwe ! Zawsze była moją małą siostrzyczką, a tu się taka stara zrobiła ;)
Różnie między nami bywało, nie zawsze byłyśmy blisko, ale zawsze mogłyśmy na siebie liczyć.
Teraz układa nam się bardzo dobrze, mieszkamy zaledwie 40 metrów od siebie i widzimy się codziennie lub prawie codziennie. A jak się nie widzimy to gadamy przez telefon. w sumie jest najbliższą mi osobą, której mogę powiedzieć wszystko i wiem, że nie wygada, nie oceni, nie wyśmieje.
Fajnie mieć siostrę :))

piątek, 14 września 2018

Najbradziej kocham...

Jak byłam dzieckiem miałam swoją ukochaną ciocię. Była to starsza siostra mojego taty, która się mną zajmowała, gdy byłam mała. Ciocia nie miała swoich dzieci. Dla mnie była moją najukochańszą ciocią już na zawsze, z tajemnic prędzej zwierzałam się jej niż mamie. Zresztą też byłam oczkiem w jej głowie, najukochańszą bratanicą wśród pozostałych dzieciaków rodzeństwa.
Gdy na świecie pojawił się mój Siostrzeniec i coraz pewniejsze stawało się to, że własnych dzieci mieć nie będę, postanowiłam być dla niego taką ciocią jaką miałam ja.
Nie przypuszczałam jednak, że stanie się to tak wcześnie i na taką skalę ;)
Niedawno młody ogłosił, że najbardziej to on kocha ciocię Elsę, a na rozczarowane "A ja?" swojej mamy odpowiedział: "No Ciebie też".

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Help me !

Wróciłam ze szpitala i mam się dobrze. Noga nawet nie boli, nie puchnie. Na razie leżę i odpoczywam, ale od jutra planuję pierwsze spacery. Ale... No właśnie. Rodzina... Mój Mąż wyjechał dziś służbowo na cały dzień, a ja poprosiłam mamę, żeby zrobiła mi śniadanie i obiad. I tu się zaczyna. Mama była już przed 9.00 i po śniadaniu zjawił się tato i siostra z małą i salon się u mnie w sypialni zrobił. A ja tylko śniadanie i obiad chciałam, a tu nawet chwili spokoju...
A jeszcze poprosiłam tatę, żeby kupił mi gazę jałową i plaster do zmiany opatrunku, to kupił mi 25 opakowań po 3 sztuki opatrunków jałowych !
Dobrze, że chociaż obiad poszli gotować do siostry, ale z obiadem przyjdą wszyscy...
Kocham moją rodzinę, ale są troszkę nadgorliwi...

środa, 22 sierpnia 2018

The final countdown

Zaczęłam końcowe odliczanie.
Wszystkie badania zrobione, wyniki odebrane, dziś zamykam sprawy biznesowe, jutro domowe i pakowanie. Jutro po południu wyjeżdżamy do Głuchołaz. Do szpitala "Na dobre i na złe", gdzie mam zameldować w piątek o 7.30.
Mam nadzieję, ze wszystko przebiegnie bez komplikacji i w sobotę będę w domu.

czwartek, 16 sierpnia 2018

Są cuda na tym świecie ...

Czy wiecie, że na tym świecie, ba w tym naszym kraju, a nawet na tym naszym Dolnym Śląsku są takie miejsca, gdzie słońce chowa się za horyzontem przybierając najmagiczniejszech barw jakie można sobie wyobrazić,  gdzie na niebie można liczyć gwiazdy na niebie wolnym od jakichkolwiek zanieczyszczeń świetlnych, gdzie wyglądając rano przez okno można posłuchać brzmienia ciszy, gdzie do najbliższej zabudowy jest dobre 2 km, a do najbliższego lasy zaledwie kilkadziesiąt metrów, gdzie od nadmiaru tlenu boli człowieka głowa ?
Kilka dni temu miałam okazję doświadczyć tej magii. Nie wiedziałam, że w zaledwie trzy dni można się tak zregenerować i naładować akumulatory.
Z kilka dni będzie o tym na blogu podróżowym, ale dopiero się zabieram z pisanie, a magia tego miejsca wciąż się ze mnie wylewa i muszę jej dać gdzieś upust :)
Uprzedzam pytania: Potoczek 19

środa, 25 lipca 2018

O zuchwałej kradzieży, skutecznej policji i sile spokoju

Wtorek, 24 lipca b.r., godz. 7.30.
Dzwoni telefon mojego Męża, numer nieznany, Mąż odbiera:

Mąż: [imię i nazwisko] słucham ?
Policjant: Dzień dobry, dzwonię z Komisariatu Policji [...] moje nazwisko [...], czy jest pan właścicielem samochodu marki [...] ?
M: To jest samochód w leasingu, więc formalnym właścicielem jest leasingodawca, na razie jestem użytkownikiem.
P: Czy pana pojazd został skradziony ?
M: Nic o tym nie wiem zaraz sprawdzę. (podchodzi do okna z widokiem na podjazd) Chyba tak, nie ma go przed domem.
P: Został znaleziony na drodze w miejscowości [...], właśnie jedziemy na czynności operacyjne. Poinformujemy pana co dalej.

Rozłączył się. Pierwszy raz ukradli nam samochód. Spod samego domu. O 23 jeszcze był. Nasze osiedle jest nowe, po dwóch stronach domy, latarnie sprawiające, ze jest prawie widno. Bramy i kamer jeszcze nie zdążyli zamontować...
Samochód nowy, w leasing wzięty w grudniu ubiegłego roku. Na dodatek nie lada gratka hybryda plug-in, czyli z napędem elektrycznym i benzynowym ładowany z gniazdka elektrycznego. Jeden z nowszych modeli, jak się później dowiedzieliśmy jeszcze nie kradziony ...

Zjedliśmy śniadanie, załatwiliśmy kilka spraw i oddzwonił policjant i podał, gdzie mamy przyjechać. Nie daleko - jakieś 25 km od nas. To nie była robota amatorów - taki samochód można otworzyć tylko przy pomocy specjalnego oprogramowania, ale coś zawiodło. Policja dostała zgłoszenie ok. 6.00, że na drodze, na zakręcie, stoi samochód bez tablic rejestracyjnych. Patrol pojechał na miejsce i powiadomił komendę, przy okazji znaleźli w samochodzie jakiś dokument, gdzie był numer mojego Męża - stąd ich telefon. Gdy przyjechaliśmy odciski palców były już zebrane.
Okazało się, że samochód jest sprawny, z zewnątrz nie uszkodzony, w środku trochę "rozbebeszony", brak jedynie tablic rejestracyjnych i naklejki na szybie. Ale dostaliśmy pozwolenie od policjantów, żeby nim odjechać. Zawieźliśmy do serwisu i udaliśmy się na komisariat, żeby złożyć zeznania.

Po południu jeszcze wizyta policji zajmującej się przestępczością zorganizowaną - specjaliści od złodziei samochodów. Wszystkich dziwiło i dziwi, czemu samochód został pozostawiony centralnie na drodze, a nie np.na poboczu lub gdzieś, gdzie trudniej go znaleźć. Prawdopodobnie dlatego, że samochód im się na drodze rozłączył i nie mogli go odpalić. Jak powiedział nam jeden z operacyjnych, jeszcze takie samochody jeszcze nie były kradzione i prawdopodobnie się uczą ...
W środku go rozpruli, bo nie mogli znaleźć nadajnika GPS, a nie udało im się go zagłuszyć ...

Ja tak naprawdę jestem jeszcze w szoku jak pomyślę sobie co się wydarzyło, ale z drugiej strony żartujemy sobie, jaką skuteczną policję mamy - jeszcze nie zdążyliśmy zauważyć, ze nam auto ukradli, a oni już je znaleźli. Żeby jeszcze tak samo szybko poszło im ze złodziejami ...

W szoku jestem z jeszcze innego powodu - z powodu mojego Męża. W trudnych sytuacjach można na niego liczyć - siła spokoju, chłodna głowa, racjonalne myślenie, ale wczoraj przeszedł samego siebie. Nie zdenerwował się w ogóle. Wcale, ani odrobinkę ! I to nie, że chował zdenerwowanie w środku. Po prostu go to nie ruszyła. Powiedział mi "to tylko przedmiot i w dodatku ubezpieczony". Znam go już tyle lat, że wiem, kiedy chowa stres, tym razem był na prawdę spokojny.

Dobrze, że tak się wszystko skończyło.

wtorek, 19 czerwca 2018

Znów o szpitalu

Tak, nie mogę się uwolnić od tematu. Od zeszłego roku ciągle coś. Tym razem ciągnie się temat mojej nogi. Tak, tak, minęły dwa miesiące, a ja nadal niesprawna. Zaniepokoiło to lekarza i wysłał mnie na MR. Dzięki pracodawcy mojego Męża za LUXmed - po kilku dniach miałam wynik w ręku. Ale dobrze nie jest. Wiązadła niby całe, a jednak trochę poharatane, pęknięta łąkotka, której kawałek się przemieścił pod kolano - konieczna artroskopia ! Na NFZ - ok. 2 lat, ze skierowaniem pilne ok. 10 miesięcy ! W końcu jednak byłam na tych nartach ubezpieczona, pójdę, zrobię prywatnie, zapłacę i przedłożę ubezpieczycielowi rachunek.
Plan gotowy, umówiłam się na prywatną wizytę do polecanego specjalisty, który miałby mi to zrobić. I on mi wczoraj mówi, że może mi zrobić artroskopię na NFZ w ... połowie sierpnia !!!
Tak, tak ! Bez żadnych znajomości, bez żadnych lewych wcisków do kolejki ! Otworzyli niedawno nowy szpital, on zaczyna tak pracę od 1 lipca, mają kontrakt z NFZ, ale nie mają jeszcze obłożenia. No i województwo inne, ale to tylko 85 km. Prywatnie mogę mieć zabieg ok. 17 lipca, na NFZ ok. 12 sierpnia. Ten miesiąc mnie nie zbawi.
Najważniejsze będzie, czy zrobi mi tylko łąkotkę, czy będzie konieczna będzie rekonstrukcja tylnych krzyżowych, od tego zależy, czy przyszły sezon spędzę na nartach, czy nie ...

piątek, 25 maja 2018

Una notte di Napoli


Co prawda nie una notte tylko tydzień i nie koniecznie w Napoli, ale w Kampanii - 16 km od Napoli, ale co tam ;) Mi pasuje.
Benvenuti Italia.
Benvenuti Campagna
Benvenuti Napoli
Veniamo stasera :)

niedziela, 20 maja 2018

Rzecz o sztuce

Dawno, dawno temu, kiedy byłam małą dziewczynką i chodziłam do szkoły uwielbiałam wycieczki szkolne, ale jednego w nich nienawidziłam. Mianowicie zwiedzania muzeów. Nie znosiłam ich jak chyba wszyscy moi kompani klasowi. Pewnie jak większość z Was. Nie cierpiałam tych za wielkich filcowych kapci, którymi trzeba była froterować muzealne parkiety. W muzeach zawsze trzeba było zachowywać się cicho, słuchać przewodnika i udawać, że interesują nas dzieła tam wystawiane. Jedyne dzieło jakie zrobiło na mnie wrażenie to była Panorama Racławicka we Wrocławiu. Miałam wtedy 14-15 lat, w każdym razie w 8 klasie podstawówki. To faktycznie było przeżycie, kiedy wchodziło się po tych schodach i ukazywało się najpierw niebo, potem czubki drzew - człowiek myślał, że nagle znalazł się zupełnie gdzie indziej. I wiecie co ? Po wielu latach, 3 lata temu byli u nas nasi przyjaciele z Łodzi i poszliśmy z nimi do tej samej rotundy obejrzeć dzieło Kossaka i Styki i obraz zrobił na mnie dokładnie to samo wrażenie jak przed laty, albo i jeszcze większe.


Traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa sprawiły, że przez lata omijałam muzea szerokim łukiem.
Zaczęło się zmieniać jakieś 8 lat temu,kiedy pojechaliśmy do Rzymu z rodzicami jednymi i drugimi. Żeby jak najwięcej im pokazać kupiłam bilety do Muzeów Watykańskich oraz karty miejskie uprawniające do zwiedzenie Koloseum i kilku innych muzeów. Wtedy nastąpił we mnie jakiś przełom. Czułam się dobrze w muzeach, choć nie wszystko przypadało mi do gustu. W sumie czułam nawet lekki niedosyt, ale jak wspominałam nie byłam sama i musiałam się dostosować do reszty uczestników wycieczki. A rzeźba Michała Anioła "Pieta" znajdująca się w Bazylice Św. Piotra zwaliła mnie z nóg.
Od tego czasu zaczęłam nieśmiało wstępować do różnych muzeów czy galerii.

Inna ciekawostka. W domu rodzinnym moi rodzice mieli książkę o sztuce. Dokładnie nie pamiętam, ale było tam opisanych wiele dzieł. Moim ulubionym obrazem w całej książce była "Płonąca żyrafa". Do dziś nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego właśnie ten obraz. Wtedy ktoś taki jak Salvador Dali był dla mnie osobą kompletnie nieznaną. Później już w dorosłym życiu nazwisko to pojawiało się częściej lub rzadziej w moim otoczeniu, ale jakoś nigdy nie zwracałam na niego większej uwagi.  Do roku 2011, kiedy podczas pobytu na południu Hiszpanii w miejscowości Pubol zwiedzaliśmy dom jego żony - Gali Dali.
Wtedy to poczułam. Poczułam całą sobą, że to mój ulubiony artysta, a surrealizm przemawia do mnie bardziej niż realizm, impresjonizm, czy temu podobne gatunki malarstwa. Przeczytałam jego życiorys oraz dzienniki i próbowałam zrozumieć i poczuć jego geniusz.
A potem był Paryż i prawie cały dzień spędzony w Luwrze. Miejscu, gdzie moje zmysły się wyostrzyły i zaczęłam czuć sztukę. I co z tego, że Mona Lisa przereklamowana i na dodatek za szybą, ale świadomość, że stworzył ja sam Mistrz Leonardo powodowała przyśpieszone bicie serca.
 I jak poprzednio w Rzymie - już wiedziałam - nie wszystko musi mi się podobać. Nikt nie każe mi oglądać i się zachwycać. Robię to sama, z własnej woli i sama decyduję kogo lubię a kogo nie, co robi na mnie wrażenie, a co omijam szerokim łukiem. Wtedy w Paryżu dzień czy dwa po Luwrze udaliśmy się jeszcze na Montmartre, gdzie wśród zagubionych uliczek znajduje się muzeum Salvadora Dali i gdzie bilety kosztowały prawie tyle co do Luwru, a powierzchnie była setki razy mniejsza nie miałam oporów, żeby tam wejść i chłonąć twórczość kolejnego geniusza.


A potem poznałam Roberta. A może wcześniej ? Ale mniej więcej. Robert jest przyjacielem mojego Męża i jest artystą malarzem. Skończył architekturę, wiele lat pracował w zawodzie, w korporacji, ale całe życie był artystą. I pewnego pięknego dnia rzucił architekturę dla swojego hobby - tworzenia sztuki. Od tego czasu moje spojrzenie na sztukę nabrało nowego wymiaru. Lubię twórczość Roberta, choć nie powala mnie - są obrazy, które lubię bardziej i takie co kompletnie do mnie nie przemawiają, ale uwielbiam rozmowy z nim na temat sztuki, o tym co mi się podoba i dlaczego, a co nie. I wiecie co mnie podbudowuje ? Że wcale nie jestem taka głupia w tym temacie. Potrafię dyskutować z artystą i nawet bronić swojego puntu widzenia. Ale dzięki niemu poszerzyły się moje horyzonty, poznaję nowych artystów, czuję nowe wyzwania, otwieram się na nowości. Chadzam do galerii, bywam czasem na wernisażach, a w tym roku zorganizowaliśmy z Mężem (głównie to jego zasługa) Robertowi wystawę i wernisaż i naprawdę było to fantastyczne wydarzenie. Zresztą galerię jego obrazów mamy teraz u siebie w domu ;) Jest to razem kilka obrazów na przechowaniu, ale zawsze :)

Właśnie wróciliśmy z Hiszpanii i tam przeżyłam dwa naprawdę spektakularne spotkania ze sztuką. Pierwsze w Bilbao - Muzeum Sztuki Współczesnej Guggenheima - instalacje, które do mnie przemawiały, np. ta: 

albo takie kompletnie nie dla mnie.
Fajne jest to, że oglądając nie które obrazy nie musiałam się zastanawiać, kto je namalował, bo dla mnie to oczywiste :) Rothko, Dali, Picasso czy Miro.
Drugie to Madryt - Centrum Sztuki Królowej Zofii - miejsce, gdzie znajduje się jedno z najsłynniejszych dzieł Picassa - Guerenika.
I znów to samo - wchodzę do jednej sali i widzę/czuję po obraz to jest Picasso, to Dali i to Miro. Opisy przy obrazach tylko utwierdzają mnie w tym co ... wiem. Po prostu wiem !
Z biegiem lat człowiek się zmienia, ja otworzyłam się na sztukę. Oczywiście są obrazy, które kompletnie nic mi nie mówią, jak np. ten
kilka białych pasków. Nie, to nie dla mnie. Ale umiem to wyrazić słowami, czasami umiem uzasadnić co w danym dziele mi nie pasuje, a czasami jest nie bo nie. Czasem są rzeczy, które na pierwszy rzut oka mnie odstraszają, by zbiegiem czasu zmienić się w  "moje ulubione".
Czasem zastanawiam się, czy te lata szkolne, gdzie nienawidziłam odwiedzin w muzeach miały na mnie jakiś wpływ, czy gdzieś coś zostało w głowie ? Nie wiem, pewnie tak. Cieszę się jednak z tego, że odnalazłam w sobie tę wrażliwość, która pozwala mi cieszyć się sztuką.



czwartek, 26 kwietnia 2018

Rozmowy z trzylatkiem

Mój Siostrzeniec ma 3 i pół roku. Jest mądrym, otwartym i wygadanym chłopczykiem z bardzo bogatym zasobem słów i swoją własną filozofią życiową ;)
Rozmowa u mnie w domu wczoraj.
Sytuacja:
Mały je lody, a babcia (moja mama) stoi nad nim z chusteczką i ciągle próbuje go wycierać.
Wchodzę do pokoju i mówię do mamy:
Ja: Mamo daj spokój, jak się wybrudzi to się wypierze, a kanapę się wytrze.
Mama: Ale on zaraz będzie cały brudny.
Siostrzeniec: Babciu, dziecko nie musi być czyste, musi być szczęśliwe ! To jest w życiu najważniejsze !
Ja: A co to znaczy "być szczęśliwym'"
Siostrzeniec: no to znaczy cieszyć się życiem, dobrze się bawić i śmiać.
Ja: I co jeszcze ?
Siostrzeniec: No żeby nikomu nie było smutno, żeby nie bić innych kolegów, żeby nikt nie płakał. To jest szczęście.

I tak tu dyskutować z taką definicją szczęścia trzylatka ?

czwartek, 12 kwietnia 2018

Gdzieś na wyjeździe

Od lat jeżdżę na nartach i pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Dramat :( W środę decyzja o wyjeździe, w czwartek rezerwacja hotelu, w piątek zakup nowych nart (stare miały 13 lat !!!), w sobotę wyjazd. Niedziela - pierwszy dzień na stoku, pierwsze zabawy z nowymi nartami, wyczucie, frajda zabawa. Ulubiony wyciąg, ukochana trasa, jeden mały błąd i upadek. Uderzenie z impetem w kolano, wykręcenie nogi, niewypięta narta i ból. Mąż zdjął mi nartę, ściągnął buta, ból zaczął odpuszczać. Będzie dobrze. Po chwili wyrasta nie wiadomo skąd ratowniczka, sprawdza czy wszystko ok, czy dam radę. Ja nie dam rady ? Dam ! Ubrałam buta, stanęłam na nogę i wtedy stwierdziłam, że nie dam rady. Może gdybym zacisnęła zęby, to zjechałabym do następnego wyciągu i do kolejnego, żeby dojechać do domu, ale mogłabym sobie zrobić większą krzywdę. Zdecydowała, ze nie dam rady. Przyjechał tobogan, zwieźli mnie do stacji wyciągu, tam na takie specjalne sanie z daszkiem przymocowane do skutera, do kolejki. Wagonikiem do dół na noszach, z wyciągu do karetki, karetką do kliniki. Tam pan doktor ortopeda mnie obejrzał, zrobił mi prześwietlenie, stwierdził, ze to tylko skręcenie, nic nie jest uszkodzone, ani zerwane, ani złamane, nałożył mi ortezę, dał kule. Na drugi dzień pojechaliśmy do kontroli i po wyniki.  Wszystko oczywiście bezgotówkowo przez ubezpieczenie. Tyle lat ile jeżdżę na nartach na każdy wyjazd wykupuję ubezpieczenie - jako talizman. Teraz się przydało.
A teraz siedzę, czytam, odpoczywam, piję w barze na parterze Bombardinio, albo Aperol i mam full relax, a mój Mąż jeździ. Jest lepiej, umiem już sama ubrać buta i skarpetkę :) Wczoraj o kulach byłam nawet na jednej trasce, gdzie mój Mąż ćwiczył telemark.
Musze się szybko zregenerować, bo na długi weekend znó wyjazd ze zwiedzaniem, więc noga musi być sprawna.

czwartek, 8 marca 2018

Refleksje na temat 4

Dziwny rok mamy ;)
Szwagier skończył 40, ja 44, potem jeszcze kolejno siostra będzie miała 40, siostrzeniec 4 i mąż 44.

Dzisiejszy odcinek sponsoruje cyfra 4 ;)

czwartek, 1 lutego 2018

Szpital

Dziś na własnej skórze odczuwam co to znaczy "znaleźć miejsce w szpitalu". Mój tato od kilku lat choruje na zatoki. Dwa razy miał zabiegi u kilka lat spokoju. Niestety teraz wszystko wróciło. I o ile do laryngologa dostał się bez problemu (jedyne 3 tygodnie oczekiwania), tym im dalej tym gorzej. A dziś to już szok totalny. Laryngolog dała skierowanie na KT zatok. I zaczęłam wydzwaniać po miejscach, gdzie to można zrobić. Najwcześniejszy termin jaki udało mi się ustalić połowa maja. Zadzwoniła do Luxmedu - prywatna wizyta na drugi dzień - jedyne 300 zł. Wolałam zapłacić i żeby wiedzieć co dalej. Wynik był po 4 dniach - mało optymistyczny, bo zatoki całkowicie zatkane - szczerze mówiąc nie wiem jak ten mój tato oddycha. Z wynikami laryngolog przyjęła tatę bez zapisów i bez kolejki i dostał skierowanie do szpitala na operację FESS (udrażnianie zatok) No i dziś zasiadłam do komputera i telefonu, żeby znaleźć mu szpitale. Pierwszy telefon do szpitala termin - grudzień 2022 !!! No więc inne szpitale i najwcześniejszy termin to grudzień 2020 !!! Ludzie, na jakim my świecie żyjemy ??? Zadzwoniłam do prywatnej kliniki - zabiegi na NFZ na styczeń 2021, zapytałam o cenę zabiegu prywatnie - całkowity koszt z narkozą, zabiegiem i pobytem w szpitalu - 5.300,00 zł. Czy to jest naprawdę aż tak dużo, żeby NFZ robił problem z zapłaceniem za takie zabiegi ? Mój tato całe życie pracował, teraz z emerytury też potrącają mu na NFZ i co min. 3 lata ma się męczyć, żeby trafić do szpitala. To jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe.
P.S. Moją mamę chwyciła rwa, od dwóch tygodni bierze leki i zastrzyki i wczoraj dostała skierowanie do neurologa. Najbliższy termin ? 30 kwietnia !!! W Luxmedzie na jutro za 139 zł.

wtorek, 30 stycznia 2018

Nowa

Piątek, 26.01.2018, godz. 3.20. Telefon. Szwagier. To jest TEN telefon. Na piżamę zakładam dresy, bluzę, szybki buziak Mężowi. Zakładam buty, kurtkę, zaciągam kaptur na głowę. Wychodzę. Ok. 50 metrów od nas mieszka moja siostra. Wchodzę. Szwagier je, sistra rozmawia z zaspanym synkiem. W końcu schodzi. Wychodzą z domu o 4.00. Próbuję zasnąć - nie mogę, rozbudziłam się już. Antek się wierci, przekłada z boku, na bok. Nakrywam go kolejny raz kołdrą. Minęła piąta. Udaje mi się zdrzemnąć. Budzę się na dźwięk SMS. Od siostry. "Młoda urodziła się o 5.05, waży 3400 i mierzy 53 cm" Dzwoni budzik (?!) w Antka pokoju. Faktycznie, siostra zostawiła swój stary telefon u niego na parapecie. Delikatnie drapię go po plecach. Budzi się, siada na łóżku zdziwiony moją obecnością. "Pamiętasz jak się umawialiśmy, że jak mamusia pójdzie do szpitala, to ja będę z Tobą spała ? To właśnie dziś z Tobą spałam. Mamusia jest w szpitalu, a Ty masz siostrzyczkę" :)
P.S. A swoją drogą moja siostra jest stworzona do rodzenia dzieci. Pierwszy poród - dziecko na świecie po 5 godzinach od pierwszych skurczów i po 30 minutach na sali porodowej, drugi poród  - dziecko na świecie po 4 godzinach od pierwszego skurczu i 20 minut od podłączenia do KTG na porodówce ;)