Jestem wkurzona.
Odtrąbiono wielki sukces, bo raptem 45% uprawnionych poszło do urn. Wielka duma, a ja uważam, że wielka porażka ! Prawo wyborcze faktycznie jest prawem obywatela, a powinno być obowiązkiem. Tak jak np. w Belgii - nie idziesz na wybory płacisz karę. Prosto i jasno.
Pierwszy raz głosowałam w wyborach w 1992 r. i byłam z tego strasznie dumna. Od tamtej pory nie byłam na wyborach 2 razy - wypadek losowy - nie mogłam. W 2010 jak w czasie wyborów prezydenckich jechaliśmy na Operner'a, to wzięliśmy zaświadczenia i głosowaliśmy w Gdyni. Da się ?
Czasami każdemu się tak wypadek losowy - choroba, pilny wyjazd, pogrzeb itp. Ale nie uwierzę że 50% Polaków zdarza się to cyklicznie co wybory !
Dla mnie to jest skandal.
Podałam przykład Belgii, gdzie za nie pójście na wybory płaci się karę - frekwencja ponad 88%
Ale na Malcie nie ma przymusu i na wybory idzie ponad 72% obywateli.
Oddanie głosu zajmuje niewiele, więc nie rozumiem tłumaczeń nie mam czasu. Wstyd by mi było na wybory nie iść. W 1992 roku na wyborach byłam z dziadkiem, rocznik 1913, przeżył dwie wojny, był w AK, przetrwał PRL i wtedy mi powiedział, że warto było tyle walczyć, żeby w spokoju móc oddać głos w wolnej Polsce. Te słowa głęboko zapadły mi w głowę i serce. Chodzę na wybory, bo uważam, że to nie tylko moje prawo, ale i mój obowiązek.
Tamta dziewczyna
wtorek, 28 maja 2019
piątek, 26 kwietnia 2019
Pitu-pitu
Postanowiłam sobie, że jak skończę opisywanie Laosu to w końcu naskrobię coś tutaj. O tym że żyję wiecie, bo pisze tam, ale co tam u mnie ;)
Dziś napisałam ostatniego posta, który ukaże się we wtorek (jeden zaplanowany jeszcze na dziś) i skończę temat tego wyjazdu. Fotoksiążka też na finiszu, bo mam bon ze sporą zniżką ważny do końca kwietnia, więc do tego czasu muszę wyrobić. Tylko korekta mi została, więc licząc z zapasem godzina pracy.
Od powrotu z Laosu praktycznie nie wyjeżdżaliśmy nigdzie. Marzec był bardzo pracowitym - sprawozdania finansowe i inne, rozliczenia, rekrutacje - ciągle coś. Wzbogaciliśmy się 2 nowych pracowników, ale wciąż najważniejszego - inżyniera - nam brak. No nic, szukamy dalej ;)
Od kwietnia wzięłam się wreszcie za siebie - zaczęłam ćwiczyć i jeździć na rowerze, ale widzę, że jeszcze nie do końca pozbyłam się skutków kontuzji, bo w klęku nie usiądę na pietach. Jakieś przykurcze na przyczepach, czy cos takiego.
Z nowin najnowszych to obcięłam w końcu włosy na akcję "Daj włos", dla Fundacji Rak'n'Roll - siedem prawie 30 cm warkoczyków pojechało do Warszawy. Mam nadzieję, ze sie przysłużą do pomocy.
A tak to życie płynie. Dzieciaki rosną. Antek 4,5 -latek jest u nas prawie codziennie. Najlepszym kumplem został mój T. i cały świat może nie istnieć. W drugą stronę jest podobnie - T. przepada za Antkiem. Młody jest bardzo bystry, T. uczy go włoskiego, liczy po polsku (chyba do tysiąca, jakby dać mu szansę) po włosku (do 100) i po angielsku (do 20), dodaje i odejmuje do 20 bez używania palców, zaczyna uczyć się tabliczki mnożenia i podstaw geometrii. Ostatnio T. i szwagier uczyli go liczb ujemnych i twierdzenia Pitagorasa i młodemu coś tam świta.
Księżniczka, z braku dziadka, całą swoją miłością (poza mamą oczywiście) obdarza mnie i dziś nawet udało jej się powiedzieć "ciocia". Boska jest. Wszystko już rozumie, papuguje wszystko po Antku i jest chyba najgrzeczniejszym dzieckiem świata ;)
Wiem, jestem mało obiektywna, albo wcale nie jestem obiektywna, ale uwielbiam te dzieciaki.
Sytuacja moich rodziców nie uległa żadnej zmienia - mama z ciotką w lubelskim, przyjeżdża kilka razy do roku na tydzień, tato tu, teraz był miesiąc u mamy, ale siostra wraca do pracy, a tato do wnusi ;)
Plany podróżowe na razie w rozsypce. Pewnie jak zwykle lato spędzimy w domu, a jeździć będziemy jesienią i zimą. Jakieś wizje tego gdzie i kiedy chcemy pojechać są, a na grudzień mamy już bilety kupione: 22 grudnia - 13 stycznia, będę prawdopodobnie znów w Azji. No chyba, że zamachy znów pokrzyżują nam plany :(
Zmykam robić obiad. Następnym razem planuję napisać coś o serialach, które mam lub ostatnio miałam na tapecie, bo sporo tego ostatnio oglądamy ;)
No i Gra o tron wróciła ;)
Dziś napisałam ostatniego posta, który ukaże się we wtorek (jeden zaplanowany jeszcze na dziś) i skończę temat tego wyjazdu. Fotoksiążka też na finiszu, bo mam bon ze sporą zniżką ważny do końca kwietnia, więc do tego czasu muszę wyrobić. Tylko korekta mi została, więc licząc z zapasem godzina pracy.
Od powrotu z Laosu praktycznie nie wyjeżdżaliśmy nigdzie. Marzec był bardzo pracowitym - sprawozdania finansowe i inne, rozliczenia, rekrutacje - ciągle coś. Wzbogaciliśmy się 2 nowych pracowników, ale wciąż najważniejszego - inżyniera - nam brak. No nic, szukamy dalej ;)
Od kwietnia wzięłam się wreszcie za siebie - zaczęłam ćwiczyć i jeździć na rowerze, ale widzę, że jeszcze nie do końca pozbyłam się skutków kontuzji, bo w klęku nie usiądę na pietach. Jakieś przykurcze na przyczepach, czy cos takiego.
Z nowin najnowszych to obcięłam w końcu włosy na akcję "Daj włos", dla Fundacji Rak'n'Roll - siedem prawie 30 cm warkoczyków pojechało do Warszawy. Mam nadzieję, ze sie przysłużą do pomocy.
A tak to życie płynie. Dzieciaki rosną. Antek 4,5 -latek jest u nas prawie codziennie. Najlepszym kumplem został mój T. i cały świat może nie istnieć. W drugą stronę jest podobnie - T. przepada za Antkiem. Młody jest bardzo bystry, T. uczy go włoskiego, liczy po polsku (chyba do tysiąca, jakby dać mu szansę) po włosku (do 100) i po angielsku (do 20), dodaje i odejmuje do 20 bez używania palców, zaczyna uczyć się tabliczki mnożenia i podstaw geometrii. Ostatnio T. i szwagier uczyli go liczb ujemnych i twierdzenia Pitagorasa i młodemu coś tam świta.
Księżniczka, z braku dziadka, całą swoją miłością (poza mamą oczywiście) obdarza mnie i dziś nawet udało jej się powiedzieć "ciocia". Boska jest. Wszystko już rozumie, papuguje wszystko po Antku i jest chyba najgrzeczniejszym dzieckiem świata ;)
Wiem, jestem mało obiektywna, albo wcale nie jestem obiektywna, ale uwielbiam te dzieciaki.
Sytuacja moich rodziców nie uległa żadnej zmienia - mama z ciotką w lubelskim, przyjeżdża kilka razy do roku na tydzień, tato tu, teraz był miesiąc u mamy, ale siostra wraca do pracy, a tato do wnusi ;)
Plany podróżowe na razie w rozsypce. Pewnie jak zwykle lato spędzimy w domu, a jeździć będziemy jesienią i zimą. Jakieś wizje tego gdzie i kiedy chcemy pojechać są, a na grudzień mamy już bilety kupione: 22 grudnia - 13 stycznia, będę prawdopodobnie znów w Azji. No chyba, że zamachy znów pokrzyżują nam plany :(
Zmykam robić obiad. Następnym razem planuję napisać coś o serialach, które mam lub ostatnio miałam na tapecie, bo sporo tego ostatnio oglądamy ;)
No i Gra o tron wróciła ;)
czwartek, 10 stycznia 2019
Podsumowanie czytelnicze 2018 i plany i wyzwania czytelnicze na rok 2019
Czas na podsumowanie czytelnicze roku :)
Z reguły nie biorę udziału w różnego rodzaju wyzwaniach, podobnie z wyzwaniem "Przeczytam 52 książki w roku". Dla mnie nie jest to możliwe, przy pracy jaką mam, podróżowaniu, życiu rodzinnym i towarzyskim, no i przy objętości większości książek przeczytanych w ubiegłym roku ;)
Sama sobie stawiam wyzwania i cele.
Wyzwanie, które postawiłam przed sobą na zeszły rok, to przeczytanie "Gry o tron" - wszystkich tomów. I przyznaję, że trochę poległam. Pierwsze trzy tom poszły jak z płatka, pierwsza część czwartego tomu też, ale dalej było już tylko gorzej. Wcale się nie dziwię, że George R.R. Martin nie może skończyć tej sagi i od 2011 roku nie napisał szóstego tomu ! Sam przyznaje, że zakończenie wszystkich wątków wymaga od niego dużego skupienia i nie jest to łatwe. O tak. Druga część czwartego i piąty tom wprowadzają już takie zamieszanie, nowych bohaterów, nowe watki, że można się pogubić. Tym bardziej, ze obejrzałam cały serial, który jest bardzo spójny, o niebo bardziej niż książka. Ciężko będzie autorowi choć w części zbliżyć się do filmu, mimo, ze sam jest autorek lub współautorem scenariusza.
No ale do wyzwania wróćmy. Poległam na V tomie. Miałam szczere nadzieje skończyć wszystko w 2018, ale nie dałam rady. Dopiero w piątek (tak już w tym roku skończyłam pierwszą część) i ostatni dostępny tom przeczytam już w styczniu.
W sumie przeczytałam w 2018 roku 30 książek - dużo ? mało ? każdy ma swój punkt widzenia. Dla mnie optymalnie.
Co mnie najbardziej rozczarowało ? "Kolekcja zdarzeń nietypowych" Toma Hanksa. Wiedziałam, ze to zbiór opowiadani, ale nie przypadły mi one do gustu.
Książka która zaskoczyła mnie najbardziej - "Jak zawsze" Zygmunta Miłoszewskiego I to był mój zeszłoroczny nr 1.
Lubię Magdę Knedler, fajnie pisze. Magdy Stachury dwie poprzednie książki bardziej mi się podobały.
Ciekawą pozycją były "Palmy na śniegu" - opowieść o tajemnicy, hiszpańskich plantacjach w Afryce i zakazanej miłości. Książkę gorąco poleca, filmu nie, kompletnie mi się nie podobał.
No to czas na tegoroczne wyzwania.
Na pewno skończę "Grę o tron" (jeszcze tylko jakieś 400 strony mi zostało ;))
Chcę przeczytać "Ojca Chrzestnego" Mario Puzo, bo pewnie mi nie uwierzycie, ale nie czytałam i filmu też nie oglądałam ! To jest moje podstawowe wyzwanie na ten rok. Najpierw chcę przeczytać książkę, a potem obejrzeć film.
A kolejne wyzwanie - "Mangia, prega, ama", czyli "Jedz, módl się, kochaj" po włosku. Zobaczymy jak sobie poradzę i ile czasu mi to zajmie ;)
W planach mam jedną lub dwie biografie, bo to już moja tradycja, a reszta się okaże ;)
A Wy jakie macie plany czytelnicze na ten rok ?
Z reguły nie biorę udziału w różnego rodzaju wyzwaniach, podobnie z wyzwaniem "Przeczytam 52 książki w roku". Dla mnie nie jest to możliwe, przy pracy jaką mam, podróżowaniu, życiu rodzinnym i towarzyskim, no i przy objętości większości książek przeczytanych w ubiegłym roku ;)
Sama sobie stawiam wyzwania i cele.
Wyzwanie, które postawiłam przed sobą na zeszły rok, to przeczytanie "Gry o tron" - wszystkich tomów. I przyznaję, że trochę poległam. Pierwsze trzy tom poszły jak z płatka, pierwsza część czwartego tomu też, ale dalej było już tylko gorzej. Wcale się nie dziwię, że George R.R. Martin nie może skończyć tej sagi i od 2011 roku nie napisał szóstego tomu ! Sam przyznaje, że zakończenie wszystkich wątków wymaga od niego dużego skupienia i nie jest to łatwe. O tak. Druga część czwartego i piąty tom wprowadzają już takie zamieszanie, nowych bohaterów, nowe watki, że można się pogubić. Tym bardziej, ze obejrzałam cały serial, który jest bardzo spójny, o niebo bardziej niż książka. Ciężko będzie autorowi choć w części zbliżyć się do filmu, mimo, ze sam jest autorek lub współautorem scenariusza.
No ale do wyzwania wróćmy. Poległam na V tomie. Miałam szczere nadzieje skończyć wszystko w 2018, ale nie dałam rady. Dopiero w piątek (tak już w tym roku skończyłam pierwszą część) i ostatni dostępny tom przeczytam już w styczniu.
W sumie przeczytałam w 2018 roku 30 książek - dużo ? mało ? każdy ma swój punkt widzenia. Dla mnie optymalnie.
Co mnie najbardziej rozczarowało ? "Kolekcja zdarzeń nietypowych" Toma Hanksa. Wiedziałam, ze to zbiór opowiadani, ale nie przypadły mi one do gustu.
Książka która zaskoczyła mnie najbardziej - "Jak zawsze" Zygmunta Miłoszewskiego I to był mój zeszłoroczny nr 1.
Lubię Magdę Knedler, fajnie pisze. Magdy Stachury dwie poprzednie książki bardziej mi się podobały.
Ciekawą pozycją były "Palmy na śniegu" - opowieść o tajemnicy, hiszpańskich plantacjach w Afryce i zakazanej miłości. Książkę gorąco poleca, filmu nie, kompletnie mi się nie podobał.
No to czas na tegoroczne wyzwania.
Na pewno skończę "Grę o tron" (jeszcze tylko jakieś 400 strony mi zostało ;))
Chcę przeczytać "Ojca Chrzestnego" Mario Puzo, bo pewnie mi nie uwierzycie, ale nie czytałam i filmu też nie oglądałam ! To jest moje podstawowe wyzwanie na ten rok. Najpierw chcę przeczytać książkę, a potem obejrzeć film.
A kolejne wyzwanie - "Mangia, prega, ama", czyli "Jedz, módl się, kochaj" po włosku. Zobaczymy jak sobie poradzę i ile czasu mi to zajmie ;)
W planach mam jedną lub dwie biografie, bo to już moja tradycja, a reszta się okaże ;)
A Wy jakie macie plany czytelnicze na ten rok ?
czwartek, 3 stycznia 2019
I tak zaczyna się 2019 ...
Witajcie w Nowym 2019 Roku. u nas rozpoczął się on spokojnie - tak jak planowaliśmy, ale że nie w czwórkę a w piątkę, ponieważ mój 4-letni siostrzeniec najpierw zapowiadał, że pójdzie spać, a w końcu przed pierwszą rozpoczęliśmy zabawę "kto pierwszy zaśnie", bo za nic nie chciał się położyć.
Rozkręciła go gra w chińczyka i jest w tym niezły: po pierwsze bezwzględny - zbija każdego bez litości, po drugie twardy - nie denerwuje się jak on jest zbijany, albo nie może wyjść z domku. Oczywiście wygrał, mimo, że nie było dla niego taryfy ulgowej :)
A Nowy Rok, jak to początek miesiąca, przywitał mnie natłokiem pracy - fakturowanie, nowe umowy itp. Ale pełna wigoru i energii obrabiam się z całą mocą ;)
No tego 2019 podchodzę w głową pełną pomysłów i marzeń - co nam z tego wyjdzie zobaczymy.
Od wczoraj biegam po domu z listą co trzeba jeszcze skończyć lub zamówić w tym naszym domu, bo jak się wprowadziliśmy 2,5 roku temu, tak wszystko zostało, a parę rzeczy trzeba jeszcze ogarnąć.
Po drugie już szykuję się do pierwszej w tym roku podróży. Już za 25 dni wyjeżdżamy na tydzień do Malagi. Tym razem w większym gronie - jedziemy z naszym przyjacielem arytstą, jego żona, dzieci i jeszcze dwie koleżanki żony ;) Będzie wesoło :)
Potem 5 lutego wracamy, szybkie pranie i przepakowanie, bo już 11.02 znowu lotnisko i znowu wyprawa na daleki wschód - tym razem Laos. A pod koniec marca narty w Livigno (mam nadzieję, to jeszcze nie pewne, choć bardzo wytęsknione).
Dalsze plany się klarują, po głowie chodzi mi Singapur, Tajlandia, Dominikana, ale też ponownie Madryt, może Rzym, Majorka, Czarnogóra. A znajomi namawiają na 3 tygodnie w Kanadzie. Coś z tego pewnie wyjdzie, a może pojawi się jeszcze coś nowego. Jesteśmy otwarci na propozycje i szalone pomysły, więc może się okazać, że pojedziemy w miejsce, którego wcale w planach nie było.
W nowym roku muszę jeszcze trochę nadgonić bloga podróżowego. Na bieżąco go ogarniam, ale mam zaległości ze starych podróży i ze starych blogów. A muszę poprzerabiać, bo staram się, żeby było o podróżach, a nie o mnie i muszę trochę zdjęcia pozmieniać.
Blog kulinarny też zaniedbany, więc jest co robić.
Poza tym przez kontuzję zaniedbałam bardzo kondycję fizyczną i trzeba będzie to też nadrobić, a przy okazji zrzucić kilka nadprogramowych kilogramów, bo jak stanęłam na wagę po świętach to włosy stanęły mi dęba.
Poza tym kontynuacja nauki angielskiego, włoskie i przymiarka do hiszpańskiego. Tzn. będzie to drugie podejście, bo zaczęłam się uczyć przed Panamą, ale potem porzuciłam.
I tyle planów na Nowy Rok. Teraz czas zakasać rękawy i wziąć się do roboty :)
Rozkręciła go gra w chińczyka i jest w tym niezły: po pierwsze bezwzględny - zbija każdego bez litości, po drugie twardy - nie denerwuje się jak on jest zbijany, albo nie może wyjść z domku. Oczywiście wygrał, mimo, że nie było dla niego taryfy ulgowej :)
A Nowy Rok, jak to początek miesiąca, przywitał mnie natłokiem pracy - fakturowanie, nowe umowy itp. Ale pełna wigoru i energii obrabiam się z całą mocą ;)
No tego 2019 podchodzę w głową pełną pomysłów i marzeń - co nam z tego wyjdzie zobaczymy.
Od wczoraj biegam po domu z listą co trzeba jeszcze skończyć lub zamówić w tym naszym domu, bo jak się wprowadziliśmy 2,5 roku temu, tak wszystko zostało, a parę rzeczy trzeba jeszcze ogarnąć.
Po drugie już szykuję się do pierwszej w tym roku podróży. Już za 25 dni wyjeżdżamy na tydzień do Malagi. Tym razem w większym gronie - jedziemy z naszym przyjacielem arytstą, jego żona, dzieci i jeszcze dwie koleżanki żony ;) Będzie wesoło :)
Potem 5 lutego wracamy, szybkie pranie i przepakowanie, bo już 11.02 znowu lotnisko i znowu wyprawa na daleki wschód - tym razem Laos. A pod koniec marca narty w Livigno (mam nadzieję, to jeszcze nie pewne, choć bardzo wytęsknione).
Dalsze plany się klarują, po głowie chodzi mi Singapur, Tajlandia, Dominikana, ale też ponownie Madryt, może Rzym, Majorka, Czarnogóra. A znajomi namawiają na 3 tygodnie w Kanadzie. Coś z tego pewnie wyjdzie, a może pojawi się jeszcze coś nowego. Jesteśmy otwarci na propozycje i szalone pomysły, więc może się okazać, że pojedziemy w miejsce, którego wcale w planach nie było.
W nowym roku muszę jeszcze trochę nadgonić bloga podróżowego. Na bieżąco go ogarniam, ale mam zaległości ze starych podróży i ze starych blogów. A muszę poprzerabiać, bo staram się, żeby było o podróżach, a nie o mnie i muszę trochę zdjęcia pozmieniać.
Blog kulinarny też zaniedbany, więc jest co robić.
Poza tym przez kontuzję zaniedbałam bardzo kondycję fizyczną i trzeba będzie to też nadrobić, a przy okazji zrzucić kilka nadprogramowych kilogramów, bo jak stanęłam na wagę po świętach to włosy stanęły mi dęba.
Poza tym kontynuacja nauki angielskiego, włoskie i przymiarka do hiszpańskiego. Tzn. będzie to drugie podejście, bo zaczęłam się uczyć przed Panamą, ale potem porzuciłam.
I tyle planów na Nowy Rok. Teraz czas zakasać rękawy i wziąć się do roboty :)
poniedziałek, 31 grudnia 2018
I tak kończy się 2018 ...
Co to był za rok. Chyba dawno tak optymistycznie nie podchodziłam do podsumowań jak w tym roku ;)
Po pierwsze i najważniejsze prawie cały rok 2018 upłynął mi dokładnie w takim tempie w jakim chciałam. Nie narzekałam, że na coś brakuje mi czasu, jeśli coś zaplanowałam a nie zrobiłam, to było spowodowane tylko moim brakiem chęci (czyt: lenistwem), a nie tym, że czasu mi brakło. A czemu piszę, że prawie cały rok ? Bo tylko grudzień zaburzył mi ten ład i porządek - wyskoczył wyjazd i wkręcenie w serial, a kilka rzeczy zostało odłożonych na bok.
Ale co się odwlecze... :)
Nowy Rok 2018 rozpoczął się cudownie, w towarzystwie kilkunastu kompletnie nieznanych mi osób z różnych stron świata, a jednak bawiliśmy się wspaniale i z kilkoma osobami mam do tej pory kontakt.
Początek roku był trochę ciężki, bo po 14 latach na etacie, 14 latach wstawania o 5.20, pracy od 7 do 15, i jako takiego życia w ciągłym schemacie, nagle wszystko się zmieniło. Nikt nie stał nade mną, że muszę wstać, że muszę coś zrobić. W nowej rzeczywistości stałam się panią siebie i tylko ode mnie zależało jak sobie zaplanuję pracę i życie. I nie było to łatwe, choć dzisiaj, po roku mogę powiedzieć, że odejście z pracy było jedna z najlepszych decyzji jakie podjęłam.
Szczerze mówiąc czułam jeszcze przez kilka tygodni żal, że jednak nikt o mnie nie powalczył, że za słabo mnie namawiali żebym została, że tak szybko się poddali. Odcięłam się zupełnie od wszystkich z byłej pracy, ale było mi to potrzebne. Gdy wszystko zaczęłam od nowa układać, znalazło się miejsce dla znajomych, dla których ważna byłam/jestem ja jako ja, a nie jako koleżanka na stanowisku, z którą trzeba dobrze żyć. Przekonałam się, że tych osób nie było zbyt dużo, ale za to do tej pory mam z nimi kontakt. Tak swoją drogą - wciąż wiele osób żałuje, że odeszłam, mój następca wytrzymał na stanowisku 3 miesiące, kolejny obecnie szuka innej pracy ;)
Własna działalność okazała się strzałem w 10. Na pracę poświęcam 4-6 godzin dziennie i tylko ode mnie zależy w jakich porach dnia - czasem od rana, czasem trochę później, a czasem nie mam weny i dopiero wieczorami siadam do pracy. A pracować mogę tak naprawdę z każdego miejsca na ziemi, wystarczy WiFi.
Podróżowo ten rok również należy do udanych. Rozpoczęliśmy go w Wietnamie, w kwietniu był wypad do Włoch do Livigno na narty (niestety dla mnie nieszczęśliwy), potem majówka w Hiszpanii i wielka miłość jaką zapałałam do Madrytu. Dalej Kampania z Neapolem i w wyprawa do Panamy. Na zakończenie all inclusive na Wyspach Zielonego Przylądka. Tak więc w jednym roku Azja, Europa, obie Ameryki (byłam po obu stronach Kanału Panamskiego, który oddziela Amerykę Północną od Południowej - czyli obie Ameryki ;)) i na koniec Afryka :)))
Pod koniec stycznia zostałam po raz drugi ciocią, a przed wczoraj Księżniczka zaczęła sama chodzić :) Dzięki temu, że siostra ze szwagrem mieszkają 50 metrów od nas mamy z dzieciakami świetny kontakt i dużo czasu z nimi spędzamy. Młody sam do nas przychodzi, taki z niego duży chłopak.
W tym roku poczyniliśmy jeszcze jedną inwestycję - kupiliśmy kolejne mieszkanie na wynajem, myślę, że od marca będzie można wynająć.
Były też momenty niezbyt fajne - ukradli nam samochód, który co prawda zaraz się znalazł, ale jeszcze do tej pory nam go nie oddali i Mąż jeździ zastępczym. Auto zostało poniszczone w środku i ciągle trwają przepychanki między firmą a ubezpieczycielem co naprawiać a co wymieniać. W końcu wymienili wszystko i pod koniec tego tygodnia ma być do odbioru.
Drugim niefajnym momentem w tym roku był mój wypadek, a raczej upadek na nartach, rozwalenie kolana i artroskopia. Na szczęście nie okazało się tak niebezpieczne jak wyglądało i po długiej rehabilitacji wróciłam do zdrowia. Choć muszę się przyznać, że jestem oporną pacjentką i za mało stosowałam się do poleceń rehabilitantów, za mało ćwiczyłam i prawdę mówiąc jeszcze do końca sprawna nie jestem, a na ostatnim wyjeździe podczas gry w tenisa przeciążyłam kolano i boli...
Przez to kolano zaniedbałam swoją kondycję fizyczną, nad którą od stycznia do marca pracowałam intensywnie i nie dość, że kondycję straciłam, to jeszcze kilka nadprogramowych kilogramów się pojawiło.
W kończącym się roku udało mi się wrócić to nauki angielskiego i zrealizować kurs, który sobie zaplanowałam, zaczęłam naukę hiszpańskiego i do operacji kontynuowałam włoski. Nie będzie ze mnie poligloty, ale przynajmniej jadąc w świat mogę się jakoś z ludźmi porozumiewać :)
Taki szalony był dla mnie ten rok :)
O planach na następny - niebawem :)
A na razie życzę cudownej zabawy czy w domowych pieleszach czy w wielkim balu i fajnego 2019 Roku :)
My bawimy się u mojej siostry - w planie planszówki i krewetki ;)
Po pierwsze i najważniejsze prawie cały rok 2018 upłynął mi dokładnie w takim tempie w jakim chciałam. Nie narzekałam, że na coś brakuje mi czasu, jeśli coś zaplanowałam a nie zrobiłam, to było spowodowane tylko moim brakiem chęci (czyt: lenistwem), a nie tym, że czasu mi brakło. A czemu piszę, że prawie cały rok ? Bo tylko grudzień zaburzył mi ten ład i porządek - wyskoczył wyjazd i wkręcenie w serial, a kilka rzeczy zostało odłożonych na bok.
Ale co się odwlecze... :)
Nowy Rok 2018 rozpoczął się cudownie, w towarzystwie kilkunastu kompletnie nieznanych mi osób z różnych stron świata, a jednak bawiliśmy się wspaniale i z kilkoma osobami mam do tej pory kontakt.
Początek roku był trochę ciężki, bo po 14 latach na etacie, 14 latach wstawania o 5.20, pracy od 7 do 15, i jako takiego życia w ciągłym schemacie, nagle wszystko się zmieniło. Nikt nie stał nade mną, że muszę wstać, że muszę coś zrobić. W nowej rzeczywistości stałam się panią siebie i tylko ode mnie zależało jak sobie zaplanuję pracę i życie. I nie było to łatwe, choć dzisiaj, po roku mogę powiedzieć, że odejście z pracy było jedna z najlepszych decyzji jakie podjęłam.
Szczerze mówiąc czułam jeszcze przez kilka tygodni żal, że jednak nikt o mnie nie powalczył, że za słabo mnie namawiali żebym została, że tak szybko się poddali. Odcięłam się zupełnie od wszystkich z byłej pracy, ale było mi to potrzebne. Gdy wszystko zaczęłam od nowa układać, znalazło się miejsce dla znajomych, dla których ważna byłam/jestem ja jako ja, a nie jako koleżanka na stanowisku, z którą trzeba dobrze żyć. Przekonałam się, że tych osób nie było zbyt dużo, ale za to do tej pory mam z nimi kontakt. Tak swoją drogą - wciąż wiele osób żałuje, że odeszłam, mój następca wytrzymał na stanowisku 3 miesiące, kolejny obecnie szuka innej pracy ;)
Własna działalność okazała się strzałem w 10. Na pracę poświęcam 4-6 godzin dziennie i tylko ode mnie zależy w jakich porach dnia - czasem od rana, czasem trochę później, a czasem nie mam weny i dopiero wieczorami siadam do pracy. A pracować mogę tak naprawdę z każdego miejsca na ziemi, wystarczy WiFi.
Podróżowo ten rok również należy do udanych. Rozpoczęliśmy go w Wietnamie, w kwietniu był wypad do Włoch do Livigno na narty (niestety dla mnie nieszczęśliwy), potem majówka w Hiszpanii i wielka miłość jaką zapałałam do Madrytu. Dalej Kampania z Neapolem i w wyprawa do Panamy. Na zakończenie all inclusive na Wyspach Zielonego Przylądka. Tak więc w jednym roku Azja, Europa, obie Ameryki (byłam po obu stronach Kanału Panamskiego, który oddziela Amerykę Północną od Południowej - czyli obie Ameryki ;)) i na koniec Afryka :)))
Pod koniec stycznia zostałam po raz drugi ciocią, a przed wczoraj Księżniczka zaczęła sama chodzić :) Dzięki temu, że siostra ze szwagrem mieszkają 50 metrów od nas mamy z dzieciakami świetny kontakt i dużo czasu z nimi spędzamy. Młody sam do nas przychodzi, taki z niego duży chłopak.
W tym roku poczyniliśmy jeszcze jedną inwestycję - kupiliśmy kolejne mieszkanie na wynajem, myślę, że od marca będzie można wynająć.
Były też momenty niezbyt fajne - ukradli nam samochód, który co prawda zaraz się znalazł, ale jeszcze do tej pory nam go nie oddali i Mąż jeździ zastępczym. Auto zostało poniszczone w środku i ciągle trwają przepychanki między firmą a ubezpieczycielem co naprawiać a co wymieniać. W końcu wymienili wszystko i pod koniec tego tygodnia ma być do odbioru.
Drugim niefajnym momentem w tym roku był mój wypadek, a raczej upadek na nartach, rozwalenie kolana i artroskopia. Na szczęście nie okazało się tak niebezpieczne jak wyglądało i po długiej rehabilitacji wróciłam do zdrowia. Choć muszę się przyznać, że jestem oporną pacjentką i za mało stosowałam się do poleceń rehabilitantów, za mało ćwiczyłam i prawdę mówiąc jeszcze do końca sprawna nie jestem, a na ostatnim wyjeździe podczas gry w tenisa przeciążyłam kolano i boli...
Przez to kolano zaniedbałam swoją kondycję fizyczną, nad którą od stycznia do marca pracowałam intensywnie i nie dość, że kondycję straciłam, to jeszcze kilka nadprogramowych kilogramów się pojawiło.
W kończącym się roku udało mi się wrócić to nauki angielskiego i zrealizować kurs, który sobie zaplanowałam, zaczęłam naukę hiszpańskiego i do operacji kontynuowałam włoski. Nie będzie ze mnie poligloty, ale przynajmniej jadąc w świat mogę się jakoś z ludźmi porozumiewać :)
Taki szalony był dla mnie ten rok :)
O planach na następny - niebawem :)
A na razie życzę cudownej zabawy czy w domowych pieleszach czy w wielkim balu i fajnego 2019 Roku :)
My bawimy się u mojej siostry - w planie planszówki i krewetki ;)
czwartek, 13 grudnia 2018
Komu w drogę ...
Znowu wyruszamy w podróż. Tym razem na tydzień na totalnego all'a i last'a. Wczoraj wyjazd zakupiony, jutro 5 rano wylot. A ja jeszcze NIC nie spakowałam, ani jednej rzeczy. Długa noc przed nami ...
czwartek, 15 listopada 2018
Jet lag i inne powody
Wróciłam z dalekiej podróży. Panama. Spotkanie dwóch Ameryk.
Wczoraj miałam napisać pierwszego z serii posta na bloga podróżowego, ale nie dało się.
Po pierwsze Jet lag mnie dopadł (w Panamie przez pierwsze trzy dni też miałam - budziłam się o 4.00 i zero spania) i chodzę nieprzytomna, bo o 8.00 muszę być na nogach a w Panamie to środek nocy. A znowu wieczorem zasnąć nie mogę ...
Po drugie mój siostrzeniec tak się stęsknił, że chce spędzać ze mną cały czas.
Po trzecie, po 17 dniach urlopu trzeba poskładać w firmach wszystko do kupy ;)
Ale ogarnęłam się już na tyle, że w tym tygodniu na pewno coś napiszę ;)
No chyba, że nie będzie mi się chciało ;)
Wczoraj miałam napisać pierwszego z serii posta na bloga podróżowego, ale nie dało się.
Po pierwsze Jet lag mnie dopadł (w Panamie przez pierwsze trzy dni też miałam - budziłam się o 4.00 i zero spania) i chodzę nieprzytomna, bo o 8.00 muszę być na nogach a w Panamie to środek nocy. A znowu wieczorem zasnąć nie mogę ...
Po drugie mój siostrzeniec tak się stęsknił, że chce spędzać ze mną cały czas.
Po trzecie, po 17 dniach urlopu trzeba poskładać w firmach wszystko do kupy ;)
Ale ogarnęłam się już na tyle, że w tym tygodniu na pewno coś napiszę ;)
No chyba, że nie będzie mi się chciało ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)